Dziś swoją premierę ma książka – poradnik, który z powodzeniem mógłby pełnić funkcję podstawy programowej jednego z przedmiotów, których brakuje w polskich szkołach. „Wojna u progu” autorstwa światowej sławy eksperta od survivalu Jacka Pałkiewicza to pozycja, która z jednej strony jest bardzo przydatna, a z drugiej przerażająca, ponieważ burzy spokój czytelnika uświadamiając mu, co może się stać z naszym bezpiecznym światem. Przy tej okazji postanowiliśmy zadać autorowi kilka pytań o współczesne zagrożenia, sposoby by sobie z nimi poradzić, a także szkolenia GROMowców w odległych rejonach świata.
SilentHeroes.pl: Wspomina Pan w książce „Wojna u progu”, że większość ludzi stosuje wyparcie. Tak jest wygodniej, bezpieczniej, lżej żyć na co dzień. Zresztą media na zmianę to starają się uspokajać Polaków, że nikt o zdrowych zmysłach nie zaatakuje kraju, za którym stoi NATO. To znowu sieją panikę i zwątpienie epatując negatywnymi informacjami. Jednocześnie wielu ekspertów od geopolityki uważa, że czas tzw. międzywojnia dobiega końca i pytanie nie brzmi czy, tylko kiedy i gdzie rozpocznie się kolejny globalny konflikt. Spokojne czasy już za nami?
Jacek Pałkiewicz: Trochę przysnęliśmy, bo od czasów II wojny światowej nie zdarzyło się mieć wojny „u siebie”. Historia ludzkości opiera się na nieustannej przemocy i warto jest wiedzieć, że dewastujące konflikty były obecne od zarania dziejów i nie było okresu, w którym odnotowano by ich kompletną nieobecność. Wiele było konfliktów zbrojnych o których mówiło się, że nie wybuchną. Przed I wojną światową uważano, że taka awantura w cywilizowanym świecie nikomu się nie opłaca. W 1939 roku większość Europejczyków nie wierzyła, że zbrojne starcie może kiedykolwiek nastąpić, a jeszcze rok temu mało kto spodziewał się agresji na Ukrainę. Kłopot w tym, że wszystkie napaści były zawsze wypowiadane w imię wielkich ideałów. I jest tak, że ci którzy idą zabijać lub ginąć na wojnie, muszą być przekonani lub zachęcani do przekonania, że robią najbardziej sprawiedliwą i szlachetną rzecz na świecie. Amerykański psycholog James Hillman, jeden z najwybitniejszych współczesnych myślicieli, na końcu swojej książki „Miłość do wojny”, nie pozostawia miejsca na żadne złudzenia o pokoju, wręcz przeciwnie, uważa, że pokój jest tylko chwilową i powierzchowną pustką, rozejmem w niekończącej się wojnie.
SH.pl: Kolejne nasze pytanie wiąże się także z tym pierwszym. We wspomnianej książce porusza Pan m.in. temat wojny medialnej i dezinformacyjnej. W Polsce nie potrzeba wojny by mieć kryzys informacyjny. Każdy z nas żyje w medialnej bańce. Jedna telewizja ogólnopolska mówi jedno, a druga coś zupełnie innego. Do tego dochodzą media społecznościowe, które zalewają nas mnóstwem trudnych do weryfikacji informacji, teorii spiskowych, itp. Komu ufać?
J.P.: Powinniśmy się nauczyć poddawać w wątpliwość wszelkie wiadomości napływające z pól bitewnych, ponieważ manipulacje stanowią integralną część strategii wojskowej. I zawsze, oczywiście, dotyczy obu stron konfliktu. Nie łatwo jest zdemontować fake newsy, stworzone przez aparat państwowy dysponujący dużym budżetem i najnowocześniejszą technologią. Można je po latach rozpracować, ale w międzyczasie wojna, nimi podsycona, powoduje tysiące ofiar. Podczas działań wojennych najbardziej rzetelne informacje podawać będą czynniki rządowe. To z nich dowiemy się, jak działać, dokąd się ewakuować, gdzie są bezpieczne punkty, medycy, pod jakimi numerami telefonu szukać wsparcia. Bardzo ostrożnie należy podchodzić do wszelkich szeptanek. Dobrze jest zawsze sprawdzić wiarygodność informacji i porównywać z innymi mediami. Ufać tylko zaufanym ludziom i relacjom z pierwszej ręki. Najlepszą ochroną przed fałszywymi przekazami i propagandą jest nieuleganie emocjom i weryfikowanie obwieszczeń. Do odbierania oficjalnych komunikatów, byłoby potrzebne zwykłe radio na paśmie lokalnym, które nie korzysta z zasilania sieciowego. Przydałby się odbiornik na baterie czy akumulatory lub na korbkę.

SH.pl: Pierwszy z jeźdźców apokalipsy już do nas zawitał – pandemia. Wojna, głód i katastrofy klimatyczne są tuż za rogiem. Wygląda na to, że lekko to już było. Jesteśmy w stanie się do tego wszystkiego przygotować? Mamy jeszcze czas?
J.P.: Sądzę, że tak. Istotne, aby nie bagatelizować tego tematu i zapoznać się, przynajmniej w głównych zarysach z zasadami sztuki przetrwania w takiej sytuacji. Wiedza będzie przydatna do zastosowania odpowiednich barier bezpieczeństwa, które zmniejszą ryzyko. Niestety, w naturze człowieka jest zakodowane samooszukiwanie się polegające na ignorancji zagrożenia i pokrętnym wmawianiu sobie, że ono nie musi dotknąć akurat nas. Psycholodzy nazywają to „zasadą zaprzeczenia”, czyli naiwnego przeświadczenia, że nieszczęścia zazwyczaj dotykają innych. Taki swoisty nieprzepuszczalny mur obronny tworzy iluzję, złudną wizję utrudniającą rozpoznanie niebezpieczeństwa i udaremniającą podjęcie racjonalnej obrony. Tego rodzaju podejście stanowi utratę kontaktu z rzeczywistością. Można by to ukazać na przykładzie osoby uzależnionej od nikotyny, która jest przekonana, że pomimo nałogu nie zachoruje na nowotwór. To przynosi jej jakąś tam ulgę, ale odłącza od rzeczywistości i naraża na późniejsze konsekwencje. Należy przyjąć, że najlepszą polisę ubezpieczeniową stanowią: świadomość zagrożenia, działania zapobiegawcze i odpowiednia reakcja.
SH.pl: W książce dużo jest informacji odnośnie wyposażenia. Jednak nie od dziś znane jest powiedzenie „więcej sprzętu niż talentu”. I nawet najlepsze wyposażenie nie pomoże jeśli nie wiemy jak z niego korzystać. Prowadził Pan szkolenia w różnych miejscach i strefach klimatycznych. Nie są Panu obce piaski Sahary, mrozy Syberii, amazońska dżungla. Z Pana perspektywy łatwiej jest przetrwać na odludziu czy w miejskiej dżungli? W końcu tutaj to nie przyroda, a człowiek jest największym zagrożeniem.
J.P.: Nie mam wątpliwości, że miasto jest dużo bardziej niebezpieczne od środowisk naturalnych. Jeśli znamy podstawowe zasady zachowania się, poradzimy sobie w lesie i na pustyni, czy za Kręgiem Polarnym. W mieście, które stało się symbolem najgroźniejszej dżungli naszej planety, bywa tak, że nawet mając oczy zawsze szeroko otwarte, można znaleźć się w krytycznej sytuacji. Panorama zagrożeń zaczyna się od świata przestępczego i poprzez klęski żywiołowe i akty terrorystyczne, kończy się na zagrożeniach przemysłowych. Niepokój wzbudzają bezwzględne formy przemocy, włamania do mieszkań, oszustwa internetowe. Co 24 godziny dochodzi u nas do ponad 100 gwałtów. Zaniepokojenie wzbudzają bezwzględne formy przemocy, co roku w Polsce zostaje oszukanych milion osób, okrada się 110 tysięcy mieszkań. W ub. roku co 40-y dorosły Polak został pokrzywdzony w wyniku różnych przestępstw. W czasie wojny niebezpieczeństwo zwiększa się po stokroć. Strach wywołują nie tylko bomby, ale i ludzie, którzy odrzucając wszelką moralność i wyzbywając się człowieczeństwa, pozwalają się ponieść dzikim instynktom.
SH.pl: Jeden z cytowanych w książce medyków z Donbasu powiedział: „Rzeczy i zapasy się wyczerpią, jest to nieuniknione, a wiedza i umiejętności pozwolą zarobić na życie”. Skąd czerpać tę wiedzę i pozyskiwać umiejętności przydatne w sytuacji zagrożenia? Czy tego czasem nie powinni uczyć nas wszystkich w szkole?
J.P.: W szkole? Pewnie powinni. Ani jednak ja, ani rodzice nie mamy realnego wpływu na kształt nauczania w Polsce. Z mojej perspektywy od kilku pokoleń nic tam nie drgnęło – w dobie cyfrowego dostępu do światowych zasobów wiedzy we wszystkich dziedzinach i językach, młodym wtłacza się jak przed stu laty setki szczegółowych informacji, pomijając to, co ważne – objęcie życia i cywilizacji refleksją, umiejętność zadawania trafnych pytań, łączenie wiedzy z różnych dziedzin i praktyczne korzystanie z jej zasobów. Umiejętności pozwalające przetrwać w sytuacji wojennej nabywa się raczej w akcji – podczas harcerskich manewrów, uprawiania sportów, turystyki, rozwijania zainteresowań, a bezpośrednio – biorąc udział w szkoleniach i wyprawach survivalowych. Tylko po stokroć stawiając czoła dyskomfortowi i wyzwaniom w sytuacjach kontrolowanych, możemy nabyć odruchów i nauczyć się kreatywnego pokonywania przeszkód w chwili próby. I żeby nie było złudzeń – nie pomogą tu cyfrowe protezy w formie komputerowych gier survivalowych. To jak nauczenie się samoobrony z You Tuba. Fikcja.

S.H.pl: Inny cytowany w książce weteran z Czeczenii, Ramzan Warajew powiedział: „Wojna to krew i brud. Prawdziwe śmieci. Kompletna dupa. Dużo gorzej, niż tutaj napisałem. Miejmy nadzieję, że głupi politycy, ekstremiści i wszelkiego rodzaju degeneraci nigdy już nas do tego nie doprowadzą”. Nie uważa Pan takiej postawy za naiwną? W końcu to zawsze politycy wywołują wojny, a najbardziej cierpi na nich ludność cywilna i szeregowi żołnierze. A może pokładać nadzieję, ale przygotowywać się na najgorsze?
J.P.: Może to i naiwna postawa, ale autor po prostu wyraża nadzieję. Życzenie. Ma do tego absolutne prawo, po tym, co przeżył. Jedynym rozwiązaniem tego zdawałoby się gordyjskiego węzła na najbliższe pokolenia jest zacieśnianie jedności międzynarodowej i tworzenie społeczeństw obywatelskich. Takich, w których politycy ani na chwilę nie zapominają, że stanowią korpus służby publicznej. Służby! Nie władzy. Każdy prezydent, premier czy minister musi mieć świadomość, że jest naszym służącym. Nie przynosi nam rano kawy do łóżka, ale w naszym imieniu załatwia setki poważnych spraw. Reprezentuje nas, nie siebie i nie partię czy inną koterię. Jeśli takich polityków postawimy u steru i będziemy patrzeć im na ręce – wojny odejdą w niepamięć. Ale to też oczywiście tylko moje pobożne życzenie. Dlatego owszem, warto w każdej chwili być gotowym na najgorsze.
SH.pl: A jak już jesteśmy przy żołnierzach, to nie możemy nie zapytać, nawiązując do tematyki, którą na co dzień się zajmujemy. W czasopiśmie „Komandos” w roku 1997 można było przeczytać o szkoleniu na Saharze z udziałem Jednostki Specjalnej GROM. W innej Pana książce mogliśmy przeczytać, że Pana podwładnym był „Diabeł”, czyli śp. podpułkownik Leszek Drewniak, zastępca dowódcy Gromu, który szkolił się w dżungli wenezuelskiej”. Jak Pan wspomina szkolenia z udziałem polskich sił specjalnych?
J.P.: To był niezwykle interesujący, dający wiele satysfakcji, fragment mojego życia. Jako cywil w ostatniej dekadzie ub. stulecia prowadziłem przez kilkanaście lat zajęcia dla elitarnych jednostek specjalnych. Dodajmy od razu, że Polacy nie mieli jeszcze wówczas bojowego doświadczenia na międzynarodowych misjach. Misja GROM-u na Haiti w 1993 roku obnażyła na wskroś brak technicznego przygotowania do działań w specyficznych warunkach innego klimatu. Stąd, cztery lata później struktury państwowe zaakceptowały mój międzynarodowy projekt niekonwencjonalnego szkolenia w nieprzyjaznych klimatycznie środowiskach. Takie pionierskie doświadczenie przeżycia w skrajnie surowych i niegościnnych środowiskach, zdobywali wówczas u mnie oficerowie UOP-u, Policji, Straży Granicznej oraz GROM-owcy. Podczas tych zajęć nie liczyły się pagony, wśród moich podopiecznych znalazł si nawet pewien generał.
Wiedziałem, że niektóre kursy będą miały oficjalną osłonę, inne naznaczone zostaną piętnem ścisłej tajemnicy. Przynależność do tych struktur oraz specyfika pracy obligowały mnie do absolutnej lojalności wobec mocodawców i zachowania dyskrecji. Młodsze pokolenie operatorów nie zna tych faktów, oni taki kunszt zdobywali na wszelkiego rodzaju kursach w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, czy nawet w Belize, tak jak Naval, na przykład.

SH.pl: Jak nasi kursanci wypadali na tle innych narodowości?
J.P.: Chyba nie pomylę się, jeśli powiem, że w najbardziej wrogim miejscu dla człowieka na naszej planecie, które potrafi zedrzeć osobowość najsilniejszego człowieka, Polacy często wyróżniali się siłą charakteru. Wspomniany przez Pana Leszek Drewniak, niedościgniony arcymistrz sztuk walki, przyznał, że nie zdawał sprawy, że dżungla amazońska, gdzie musiał zmierzyć się z własną wytrzymałością, może aż tak podkopać siły życiowe. „Wilgoć i żar zbijały nas z nóg, mieliśmy dwa komplety ubrań. – mówił Leszek. – W mokrym chodziliśmy przez cały dzień, w suchym zaś spaliśmy”.
Ukoronowaniem mojej survivalowej kariery było prowadzenie zajęć w dziewiczym lesie tropikalnym z brazylijskimi instruktorami Centro de Instrução de Guerra na Selva, wzbudzającej respekt bazie wojskowej w Manaus. Kilkanaście lat wcześniej tam właśnie zdobywałem pierwsze szlify jako kursant specjalny. Jeden z uczestników, numer 11, czyli „Mrówa” z Wydziału Realizacyjnego Komendy Stołecznej Policji, wspominał, że staż w Brazylii to nobilitacja. Nie wszyscy zaliczyli piekło kursu, trzech oficerów spotkał bolesny cios. Zawiodła psychika, i niechlubnie wrócili do swoich jednostek. Jednego pokonała malaria, on też opuścił szkolenie w poczuciu przegranej.
Jacek Pałkiewicz – reporter, eksplorator, odkrywca źródła Amazonki, Powszechnie uznawany autorytet w dziedzinie survivalu, uczył kosmonautów strategii przeżycia w skrajnie surowych i niegościnnych środowiskach. Prowadził przez kilkanaście lat zajęcia survivalowe dla elitarnych jednostek antyterrorystycznych. Zob. www.palkiewicz.com
Fot. Archiwum prywatne J. Pałkiewicza
Książkę „Wojna u progu” możecie kupić m.in. w księgarni ŚwiatKsiążki.pl.
Comments
W tym samym temacie tej jesieni pojawiły dwie inne książki „Ekstremalne porady survivalowe” Naval oraz „Książka – Jak przetrwać w trudnych czasach – wojna w mieście oczami cywila
Jak przetrwać trudne czasy. Survival miejski” Frankowskiego. Moim skromnym zdaniem nieco ciekawsze i praktyczniejsze, mimo iż bardzo cenię dorobek pana Pałkiewicza.