FOB WARRIOR
Jeszcze będąc w kraju docierały do nas meldunki, że w FOB Warrior (Forward Operating Base) jest przejebane. Codzienne ostrzały bazy moździerzami 90mm lub rakietami 122,4mm tzw. beemkami dawały się we znaki. 7 zmiana ISAF zapowiadała się naprawdę ciekawie. Task Force 50 (Zespół Bojowy C) na tej zmianie stacjonował w głównej bazie Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Ghazni oraz w FOB Warrior w okolicy miejscowości Gelan.
Do Warriora przylecieliśmy na początku maja. Nowy kierunek wymagał od nas sporo pracy „mało komandoskiej”- rozbudowa inżynieryjna bazy. Mieliśmy do dyspozycji dwa poradzieckie murowane budynki, które pełniły rolę schronów, ale tylko teoretycznie. Praktycznie, gdyby coś na nie spadło to by się zawaliły. Początek zmiany upływał nam więc na układaniu worków z piaskiem, równaniu terenu, budowie ogrodzenia, parkingu czy innych fortyfikacji. Czas ten „umilały” nam niemal codzienne ostrzały bazy, zazwyczaj w porze posiłków. W FOBie stacjonowała Grupa Wsparcia Ogniowego (GWO) z armatohaubicami 152mm Dana. Artylerzyści zazwyczaj odpowiadali na ostrzały, ale ze ślepaków lub gdzieś w pole. Wynikało to z tego, że ostrzał bazy prowadzony był z wiosek. Odpowiedź artleryjska nie wchodziła więc w grę.
W końcu nas ucelują
Pewnego restowego dnia, koło godz. 11 byłem jeszcze w łóżku. Nie spałem już, ale leżałem patrząc na ten „zajebisty” sufit naszego „schronu” i zastanawiałem się czy dziś uda mi się przeżyć wyprawę po żarcie. Gwizd poprzedzający eksplozję był przeraźliwy. Z mojego zajebistego sufitu posypały się kawałki cegieł i kurzu a z półek pospadały przedmioty. Zerwałem się z wyra chcąc się gdzieś schować. No ale przecież jestem w schronie! Usłyszałem wołanie: medyk! Chwyciłem plecak, założyłem okulary i wybiegłem na zewnątrz; w klapkach, gaciach i okularach.
W powietrzu unosiły się jeszcze tumany kurzu oraz dymu z palącego się namiotu, w który uderzyła rakieta. Pomiędzy poszarpanym namiotem a betonowym schronem, w kałuży krwi leżał polski żołnierz. Kilku innych było lekko rannych. Rakieta uderzyła w linii prostej ok. 10m od mojego łóżka. Wiedzieliśmy, że trzeba coś z tym zrobić, bo w końcu nas ucelują. Nie było czasu. Ostrzały w porach posiłków były już normą. Celowali w stołówkę. Braliśmy jedzenie na wynos i jadaliśmy w schronach.
27 maja
Ostrzeliwano bazę z dwóch miejsc. Z wioski Latif na płd-wsch od bazy oraz zza wzgórza na północy. Ci z wioski byli skuteczniejsi. W kooperacji z Polskimi Siłami Zadaniowymi (PSZ) przystąpiliśmy do operacji, która rozpoczynała się w nocy 27 maja. Plan zakładał, że potrwa do 48h. Zamierzaliśmy przeniknąć w rejon, z którego prowadzony jest ostrzał oraz pozostać tam w ukryciu do 48h. W wersji oficjalnej mieliśmy koordynować ostrzał naszej artylerii (patrz wyżej). Realnie zakładaliśmy, że to my zabijemy talibskich artylerzystów-amatorów w momencie otwarcia przez nich ognia w kierunku bazy – wszystko zgodnie z ROE (Rules of Engagement).
Przed północą opuściliśmy bazę w Rosomakach PSZ. Ok 2.00 Zajęliśmy tzw. rodzynkarnię czyli ogród z winoroślem oraz suszarnią rodzynków. Rodzynkarnia była okolona glinianym, niewysokim murem z dwoma wejściami. Zajęliśmy pozycje. Czekamy do rana. Wydłubałem nożem malutki otwór do obserwacji drogi. Nadeszła pora śniadania – nic. Słońce zaczęło grzać jak wściekłe. Zmieniałem się przy „dziurce” z B. Za murkiem tętniło wiejskie życie. No i tak smażąc się w słońcu ok 10.00 odwracam się na chwilę, aby podrapać się w kostkę.
Jak on tu kurwa wlazł
Kurwa! – talib przechodzi o metr od moich nóg! Mija mnie i znika za winoroślami. Wbiłem wcześniej obok mnie jakiś zaschły badyl ale na pewno nie zasłaniał mnie na tyle aby nie było mnie widać. Jak on tu kurwa wlazł! Po cichu alarmuję B. – niczego nie widział. Jprdl! Takich scenariuszy w historii operacji specjalnych było już kilka. Wszystkie miały raczej chujowe zakończenia.
Idziemy. Cicho jak koty. Kroimy każdy rządek winorośli. Słyszę go, jest w następnym. Wykrajam- jest. Nie widzi mnie. Powoli ruszam w jego kierunku. Grzebie motyczką w ziemi. To nie talib, to rolnik. Choć do dziś nie wiem, jak ich odróżnić. Na wysokiej, odbezpieczonej klamie zbliżam się do niego. Jestem gotów w ułamku sekundy strzelić mozambik. Nie chcę go zabijać. Wlazł na nas przypadkiem. Nie chcę też, aby przez ten przypadek zabito mnie lub kogoś z moich kumpli, dlatego wybór dla mnie jest oczywisty. Jeśli tylko kwęknie wsadzę mu dwie sztuki w korpus i jedną w głowę.
Podnosi wzrok. Zobaczył nas. Dwa szybkie kroki, chwytam go za gardło, podcinam i walę się z nim na glebę. B. doskakuje i go knebluje. Zostaliśmy wykryci. Dochodzi 11.00. W miejsce, z którego ostrzeliwują bazę przyjeżdża dwóch rolniko-talibów na motorach. W międzyczasie sprawdzamy resztę pola oraz próbuję przesłuchać „mojego terrorystę”. Czy był sam oraz o której planował wrócić do domu. Moje próby po angielsku, rosyjsku jak również po śląsku nie przynoszą odpowiedzi na te pytania. Goście z motocykli zaczynają się rozglądać po okolicy, poprawiają swoje prymitywne przyrządy celownicze na zboczu górki.
Zaczynają się jaja
Łączność z FOBem mamy po pręcie (antena prętowa – blisko). Ok. 1,5 km od nas w wadi pozostaje ukryty nasz QRF (Quick Reaction Force) na Rosomakach. Jest to pluton Świętego z 3 Batalionu Zmechanizowanego z Zamościa – mocna ekipa. Do bazy idzie meldunek o całej sytacji, która jest mocno rozwojowa. Informujemy, że za chwilę prawdopodobnie wejdziemy w kontakt ogniowy z przeciwnikiem, oraz aby nasz JTAC w bazie był gotów wezwać nam CAS (Close Air Support). Z racji że operacja była szybko zaplanowana i szybko wykonywana, nie mieliśmy wsparcia powietrznego przydzielonego. JTAC to powtórzył, że CAS nam wezwie dopiero na Troop In Contact (TIC). No i teraz zaczynają się jaja.
QRF prowadził nasłuch naszej częstotliwości, jednak z racji odległości i ukształtowania terenu łączność miał dość mocno rwaną. Chłopaki zrozumieli, że mamy trupa i kontakt. Nie czekali na zaproszenie. Na pełnej piździe ruszyli w naszym kierunku. 4 Rosomaki zapiepszały w tyralierze rozpiżdżając wszystko na swojej drodze i wzbijając potężną chmurę kurzu. „Motocykliści” pospiesznie się zawinęli. Zdążyłem jeszcze narysować mojemu talibo-rolnikowi na kartce z notesu, że jeśli jeszcze raz ktoś stąd strzeli w bazę, to tu wrócimy i ich wszystkich zabijemy. Mówił, że forsztejen. Do końca 7 zmiany z tego miejsca nie ostrzelano już FOB Warrior. Ostrzeliwano z innych. Też tam poszliśmy.
Autor:
mł.chor.rez. Krystian Wójcik, Wójo
Ex operator i instruktor Pionu Szkolenia Jednostki Wojskowej Komandosów.
Comments
Pamiętam Byłem w jednym z Rośków.
Nie wiem czy to ta sama akcja i jak dobrze pamiętam w dzień wyborów, ale raz jak trafione było na dwóch gości na motorze, to wtedy bardzo długa broń była znaleziona przy nich i był też tam inny pluton 😉
Pamiętam byłem dowódcą jednego z tych Rosomaków pozdrowienia dla kolegów Krzysztof Tyszko ( tyszal).
Fajnie poczytać i powspominać naprawdę mocną ekipą byliśmy. Pozdrawiam cały fob warior 7 zmiana. TOMAS
Fajnie Fajnie. Książka już zamówiona.
GWO na VII nigdy nie strzelało ze ślepaków…w pole mogło się zdarzyć…ale najczęściej do przeciwnika…ze schronu nie wiele widać…
Do komentujących weteranów – dziękują Wam za Waszą służbę. Z serca. Wiem, że są tacy, co Was wyzywają i nie pojmują czegoś takiego jak racja stanu, czy tego, że walcząc tam dowiedliście naszym sojusznikom, że jesteśmy wiarygodni i warci wsparcia. Tylko głupie …………. (w kropki można wstawić stosowne słowo) tego nie pojmują. Jeszcze raz z całego serca WIELKIE DZIĘKI.