Operacja Szakal – część V

Operacja Szakal - Jednostka Wojskowa Komandosów w Iraku

Po otrzymaniu wstępnych informacji, zapoznaniu z planem działania oraz podziałem zadań… pozostało jedynie czekać na wyjazd z bazy „odyńców” na robotę. Mimo usilnych, naszych starań, na które składało się wypalenie wszystkich fajek jakie posiadaliśmy, maratonu dowcipów i anegdot, śmiechu i pozy twardzieli, ciężko było ukryć ekscytacje oraz lęk. Tak, lęk jest tu właściwym określeniem, strach paraliżuje lub blokuję, a lęk pobudza i potrafi mobilizować do działania.

W tym przypadku myślę, że lęk z domieszką ekscytacji, polany sosem testosteronu z poczuciem uczestnictwa w czymś wielkim, czymś co ma nastąpić, czegoś takiego co można określić mianem połączenia przygody z niebezpieczeństwem i spełnieniem marzeń (tak, głupich młodzieńczych marzeń pobudzonych i zasianych przez czasopisma oraz filmy o dziarskich bohaterach), a wszystko to okraszone… niepewnością tego co może się wydarzyć. To wszystko razem dało niezwykłe „danie” zmysłów, jakim wtedy zostaliśmy uraczeni.

Tak, uwierzcie informacja o tym, że na „obiekcie” może znajdować się od 20 do 100 bojowników uzbrojonych w broń ręczna i RPG, potrafi zmienić perspektywę, nawet u dwudziestu kilku latków, którzy czuli się nieśmiertelni.
Pamiętam ten wieczór jakby to było tydzień temu. Pamiętam śmiech, smak papierosów oraz „leżenie” na maskach naszych honkerów w oczekiwaniu do godziny rozpoczęcia naszej „wielkiej operacji”…

Ale do rzeczy. O określonej porze rozpoczęliśmy załadunek na pojazdy, ostatnie sprawdzenie sprzętu, łączności i wyjazd… Nareszcie – pomyślałem, nie wiedząc czy cieszę się na robotę, czy dlatego, że napięcie stawało się już nieznośne. Jadąc ulicami Al – Hilli, pilnując swojego sektora, łapczywie starałem się „uchwycić” każdy szczegół otoczenia, właściwe wytężając wszystkie zmysły „chłonąłem” całe miasto.

Tu mała dygresja, zawsze starałem się, na tyle ile mogłem, przypatrywać się toczącemu życiu na ulicach irackich miast, obserwować ludzi, ich zachowania itp. szukając analogii do życia jakie znałem z naszych ulic oraz własnych doświadczeń… Były to zawsze bardzo pouczające oraz fascynujące obserwacje oraz spostrzeżenia.

Zbliżając się do celu minęliśmy lotny Checkpoint chłopaków z „Bielska” pozdrawiając siebie wzajemnie. Ruch wzmagał się coraz bardziej, a ilość pielgrzymów na drodze rosła wprost proporcjonalnie do każdego przejechanego metra. Święto Aszura rozpoczęło się na dobre, a pielgrzymi oraz rozstawione przydrożne namioty z wodą oraz pożywieniem dla nich, były tego namacalnym dowodem. Dla mnie był to znak o powolnym zbliżaniu się do celu. Gdy byliśmy już na ostatniej prostej do naszego „obiektu” była już noc rozświetlana jedynie ulicznymi latarniami oraz światłami pojazdów na drodze. Z racji ruchu oraz zbliżania się do celu, wyczuwalne stawało się napięcie słyszalne w głosach osób używających radia. Napięcia, które udzielało się nam wszystkim.

W pewnym momencie pojazdy zatrzymały się. Zaczęły padać pierwsze strzały, siedziałem na lewej burcie naszego „Mad Maxa” i zobaczyłem lecące pociski smugowe z budynku, a właściwie z dachu budynku po drugie stronie jezdni, jakieś 70 może do 100 m od nas. Zaczęło się, pomyślałem, czując wyrzut adrenaliny. Strzałów zaczęło przybywać, zobaczyłem jak „odziaki” przed nami zaczęli strzelać w prawą stronę. Usłyszałem wystrzał granatnika oraz wybuch granatu, kątem oka widziałem palący się namiot. Akcja zaczęła nabierać tempa. „Pięćdziesiątka” z Hammera z przodu rozpoczęła swój miarowy ale jakże hipnotyzujący „występ”. Po chwili pojazdy nasze wjechały na obiekt i ustawiły się w tyralierę. W takt muzyki „pięćdziesiątki” wyskoczyliśmy z pojazdów….

CDN.


Pozostałe części tej historii.


Autor

Krycha

ex-operator Jednostki Wojskowej Komandosów, prowadzący obecnie szkolenia jako jeden z filarów C.T.C_operators.

#starapakaJWK #CTCOperators

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *