Jak już wiecie z wcześniejszego opisu, plan był bardzo prosty, można by go opisać w żartobliwy sposób trzema W: wypier… dolić, wpier….dolić i wypi….dalać. Po odprawie i stawianiu zadań, udałem się sprawdzić to nasze „cudeńko”, naszego konia trojańskiego, który okazał się… śmieciarką. Tak śmieciarką ściągnięta z innego miasta na tą operację, która miała być wykorzystana do skrytego przerzucenia nas pod obiekt, stąd analogia do poczciwego konia trojańskiego. Pomyślałem sobie, że głupio byłoby zginąć w śmieciarce, ale jak mus… to mus. Może wojownicy greccy również rozważali to zagadnienie w podobny sposób – biłem się z myślami.
Po załadowaniu na „pakę”, sprawdzeniu łączności i wszystkich tych ważnych ale nudnych rzeczy, wyruszyliśmy na robotę. Na „bramie” pojawił się pierwszy problem. Wjazd i wyjazd do bazy jest ściśle kontrolowany i reglementowany. Trzeba przyznać, że nasi chłopcy, naprawdę wykonywali kawał dobrej roboty i tym razem nie odpuscili. Jak już wiecie, siedzimy z tyłu na pace: nasza trójka, piętnastu żołnierzy irackich oraz pięciu amerykańskich wraz z magicznym hiper-tajnym sprzętem (ale o tym opowiem, co najmniej po… trzech browarach-żarcik), a w kabinie dwóch irackich żołnierzy w cywilnych ubraniach.
Tak więc stoimy słyszymy jakieś rozmowy i nagle jeden z Amerykanów mówi, że trzeba pogadać z polskimi żołnierzami na bramie, bo nie chcą wypuścić naszego pojazdu, cóż podejmuje się tego zadania – jak mus… to mus. Wdrapuje się na burtę naszej ciężarówki, odsłaniam plandekę i krzyczę… „EEEEE! „, to wystarczyło aby wartownik podniósł głowę i zobaczył mój łeb wystający znad burty. Uwierzcie mi, widok jego zdziiwionej miny – bezcenny.
Żołnierz patrzy na mnie zaskoczony więc postanowiłem przerwać tą niezręczna dla niego (zabawną dla mnie) sytuację i mówię:
– Wypuść nas jedziemy na robotę.
-Ale jak, ja nie mogę, muszę zadzwonić do dowódcy.
-Szybko, bo nie mamy czasu, dzwoń, powiedz, że mamy zgodę generała (Dowódcę Wielonarodowej Dywizji).
Oczywiście blefowałem, bo nie miałem pojęcia czy wiedział o tej konkretnej operacji, choć zakładałem, że tak, to mógł nie wiedzieć o dość osobliwym sposobie opuszczenia przez nas bazy (w tym miejscu chciałbym żebyście uzmysłowili sobie, że w normalnych warunkach nie było mowy, aby ktokolwiek z sił koalicji wyjeżdżał za bazę nie opancerzonym pojazdem. Każdego dnia były ataki na kolumny wojskowe z użyciem IED oraz EFP, które zbierało śmiertelne żniwo).
Nie wiem czy ten argument zadziałał, czy też nie, ale po chwili byliśmy już w drodze na „obiekt”. W czasie drogi patrzyłem w skupieniu na twarze kolegów i starałem się chłonąć każdą chwilę. Obserwując „jankich”, wiedziałem że zbliżamy się do celu (wiecie… hiper sprzęt i w ogóle), gdy byliśmy już pod głównym punktem wejścia, ciężarówka nie zatrzymała się, tylko lekko przyspieszyła. Na pace zrobiła się nerwowa atmosfera, okazało się że kierowca zobaczył ludzi z bronią pod naszym obiektem i spanikował. Zrobiliśmy drugi zajazd i tym razem śmieciarka stanęła.
Otworzyliśmy drzwi i poganiając irackich żołnierzy wyskoczyliśmy na ulicę. Adrenalina buzowała w żyłach, czułem się jakbym miał skrzydła, pędziłem dalej aby jak najszybciej wejść na obiekt. Poszły flashbangi i już byliśmy w środku. W takich momentach kluczowym aspektem jest czas, więc robiliśmy wszystko aby „Pan zły” nam nie uciekł oraz aby nie pozostać na miejscu zbyt długo (przypominam tylko, że ta dzielnica i ulica była całkowicie pod kontrolą przeciwnika).
Obiekt był spory i miał wiele pomieszczeń, także szybko okazało się, że musimy dzielić się na mniejsze zespoły, aby szybciej go opanować. W pewnym momencie zostałem sam z odyńcem przed pomieszczeniem, reszta szturmu w pomieszczeniach obok. Flash, bum i naprzód. Wchodzimy, jesteśmy w pomieszczeniu („robimy” razem pierwszy raz, a czujem, jakbyśmy robili to lata), czysto, widzimy szafe-podchodzę do jej drzwi, „odziak” ubezpiecza, przechodzę na pistolet i otwieram, czysto. Kolejne pomieszczenia i tak dalej, aż obiekt zostaje opanowany. Niestety nie ma nikogo, pusto, zero, choć widać ślady bytności.
Pierwsze nasze myśli każą nam podejrzewać, że przez panikę naszego kierowcy, zaalarmowaliśmy ochronę naszego „klienta”. A on ostrzeżony przez obstawę, zdołał się nam wymknąć. Cóż taka to gra, nie zawsze się wygrywa. Zabezpieczyliśmy obiekt i udaliśmy się na zewnątrz aby rozstawić żołnierzy irackich. Po rozstawieniu żołnierzy i zabezpieczeniu perymetrów, zatrzymałem się z kumplem przed ciężarówką. Nagle słyszymy strzały, żołnierze iraccy zaczynają strzelać z „pekasiek”.
Stoimy z kumplem rozmawiamy, podejrzewając, po rozmowie z tłumaczem, że nasi iraccy sojusznicy strzelają… od tak sobie, cóż myślę, jak mus… to mus. Wtem padają strzały. Słyszymy wyraźnie ich huk, świst i słyszymy jak pocisk wbijają się w asfalt tuż przed nami. Szybko namierzyliśmy cel (słowo – klucz na odhumanizowanie przeciwnika), spojrzeliśmy na siebie i nie zastanawiając się, odbezpieczyliśmy „beryle” i ogień… A ja miałem jeszcze większe skrzydła…..
C D N
Pozostałe części tej historii.
Autor
Krycha
ex-operator Jednostki Wojskowej Komandosów, prowadzący obecnie szkolenia jako jeden z filarów C.T.C_operators.
#starapakaJWK #CTCOperators