W nocy z 16 na 17 kwietnia 1944 roku około godziny 19:30 w podróż z włoskiego lotniska w Brindisi wystartował samolot bombowy Handley Page Halifax B. Mk VI oznakowany JP- 181 „C”. Na pokładzie miał czterech skoczków – w tym ostatniego obecnie żyjącego Cichociemnego – wówczas jeszcze podporucznika – Aleksandra Tarnawskiego ps. Upłaz. O. Zrzut odbył się na placówkę odbiorczą „Kanapa” położoną koło wsi Baniocha – 20 km od dzisiejszego Ursynowa.
Wraz z podporucznikiem Tarnawskim do polski wyruszyli ppor. Stefan GÓRSKI ps. „Brzeg”, „Zdrój”, ppor. Gustaw HECZKO ps. Skorpion”, „Rogacz” oraz ppor. Marian KUCZYŃSKI ps. „Zwrotnica”, „Nurek”, Korwin”. W tym roku mija 77 lat od tych wydarzeń.
Wspomnienia po latach
Tak po 72 latach w wywiadzie rzeka pt. „Ostatni” wspominał te chwile Pan Aleksander:
„Zastanawiał się Pan, co będzie robił po skoku?
Nie. Było za dużo niewiadomych. Wiedziałem, że mam dostarczyć pieniądze dla oddziałów nowogródzkich AK i być oficerem.
Kto panu przyniósł wiadomość, że pan wyrusza? Jak wygląda taki moment poinformowania, że pan leci i zaczyna się przygoda?
Za dużo ode mnie wymagacie. Nie pamiętam.
W większości wspomnień Cichociemnych ten moment opisywany jest nawet na kilku stronach. A Pan tej chwili nie pamięta.
Tyle lat… Nie chce zmyślać. Nie pamiętam. Dowiedziałem się w przeddzień. Wylatywało się wieczorem, przed zachodem słońca. Zawieźli nas na lotnisko. Chyba jedna z „fanek” wiozła nas samochodem. Dostaliśmy pasy z pieniędzmi, każdy miał na sobie…
…w sumie 450 000 $.
Jak na szkoleniu. Spadochrony, ławki po bokach samolotu. Lecieliśmy nad Adriatykiem, potem Jugosławia. Jak długo światło pozwalało – patrzyłem. Artyleria przeciwlotnicze odezwała się koło Budapesztu. Wokół samolotu słychać było wybuchy. Mieliśmy szczęście.
Co Pan czuł?
Radość.
(…)
Nadlecieliśmy od południa. Warszawy nie widziałem. Może nie patrzyłem wtedy przez okno, a może miasto było zaciemnione.
Skok ze 100 kilkudziesięciu metrów i jest Pan na ziemi. „Pola malowane zbożem rozmaitem, wyzłacane pszenicą, posrebrzanych żytem…”. Wzruszenie?
Po pierwsze: Mazowsze, a nie Litwa, po drugie: wiosna, czyli zboża jeszcze nie wyrosły, po trzecie: ciemno było.
„Ukląkłem i ze łzami w oczach ucałowałem ziemię, a kiedy się podniosłem, zauważyłem, że moi dwaj koledzy zrobili to samo”. Tak wspominał swoje pierwsze kroki na ziemi Przemysław Bystrzycki. To nie jest wzruszającą scena?
Nie całowałem ziemi. Cieszyłem się, że dobrze się przewróciłem, że niczego nie złamałem. Lądowisko było nad Wisłą, polana otoczona chyba leszczynami, jakieś wierzby nadbrzeżne majaczyły. Od razu zjawił się chłopak z AK, z grupy odbierającej zrzut i nas, i mówi: „Witaj w kraju”. Trochę pompatycznie, teatralnie to zabrzmiało.
Oni też mogli być wzruszeni, przyjmowali kogoś z wolnego świata. Ten efekt psychologiczny, o którym sam pan mówił.
Oczywiście. Rozumiem. Cała nasza czwórka szybko się znalazła. Zdjęliśmy spadochrony i kombinezony, ci chłopcy zajęli się pakowaniem tego wszystkiego. Zresztą spadochrony były towarem bardzo poszukiwanym – jedwab wysokiej jakości. Staliśmy pasy z pieniędzmi dowódcy przyjmującej nas jednostki. Zaprowadzili nas do jakiegoś nieodległego domu, w zasadzie chałupy. Gospodarze przyjęli nas serdecznie, poczęstowali czymś ciepłym, nie pamiętam już, co to było. Druga, 3 w nocy. Przesiedzieliśmy do rana, nie mogłem spać, nawet się zdrzemnąć. Potem na piechotę do kolejki wąskotorowej, oczywiście każdy osobno. I do Warszawy”.
Historia zatoczyła koło
W 71 lat po zrzucie Pan Aleksander, mając 93 lata, zdecydował się powtórzyć swój skok. Tym razem jednak w tandemie ze współczesnym Cichociemnym – żołnierzem Jednostki Wojskowej GROM.
Wywiad-rzeka z majorem Tarnawskim pt. „Ostatni” możecie kupić: