Dziś rocznica śmierci Mirosława „Mirona” Łuckiego, który 24 sierpnia 2013 roku zginął w Afganistanie na skutek wybuchu miny-pułapki.
Miron służbę zaczął w 1997 roku jako żołnierz służby zasadniczej w Lublińcu. W 2000 rozpoczął służbę zawodową w 1 Pułku Specjalnym Komandosów – najpierw jako miner, a następnie operator. W latach 2005-2009 służył w Jednostce Wojskowej GROM, by w końcu powrócić do 1PSK.
Brał udział w misjach w Iraku i trzykrotnie w Afganistanie.
Pośmiertnie odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Krzyża Wojskowego i Krzyżem Zasługi za Dzielność oraz mianowany do stopnia st. chor. sztab. Został wyróżniony wpisem do Księgi Honorowej Wojska Polskiego.
„.. i walnęło”
Tak tragiczną operację opisał Jarosław Rybak w swojej książce “Ból. Mocna opowieść o rannych i medykach na wojnie”:
“Śmigłowce przetransportowały specjalsów w pobliże celu, 60 km od Ghazni. Tam, w dystrykcie Giro, na terenie sporego ogrodzonego gospodarstwa, znajdował się magazyn. Maszyny przyziemiły kilkaset metrów od celu. Operatorzy sprawnie je opuścili i w szyku ubezpieczonym zbliżyli się do budynków. Wokół nie było śladów życia. Nasi, z grupą policjantów, weszli do środka. Szybko zauważyli, że informatorzy wskazali dobre miejsce. W środku były pociski do granatników przeciwpancernych i worki z saletrą wykorzystywaną do produkcji ajdików.
– Dowódca zameldował do TOC-u, że w środku jest pusto. Skończył i walnęło. Później nasi oszacowali, że jednocześnie odpalono kilkanaście ładunków ukrytych w różnych miejscach gospodarstwa. Budynki wyleciały w powietrze. Nasze służby zostały wciągnięte w grę bardzo wyrafinowanych rebeliantów, którzy zasadzkę przygotowywali od dawna. Prawdopodobnie od trzech do dziewięciu miesięcy, dlatego nie mieliśmy szans jej zauważyć w czasie rozpoznania – kontynuuje.
Budynek nafaszerowany kilogramami materiałów wybuchowych zamienił się w gruzy. W środku zostało czterech Polaków i pięciu Afgańczyków. Wszyscy odnieśli obrażenia. Bardzo ciężkie: “Miron”, Robert oraz komendant policjantów – “Zahir”. Ciężkie: czterech pozostałych Afgańczyków, a lekkie – “Gajdzik”.
(…)
– Wtedy pod gruzami znaleźli „Mirona”. Był częściowo przysypany. „Forest” kazał „Gajdzikowi” zająć się mną, a sam pobiegł ratować Mirka. Trzeba go było reanimować Wszystko działo się błyskawicznie. Na noszach przenieśli mnie do śmigłowca., leżałem obok Mirka. Obserwowałem ekranik z impulsem pokazującym pracę jego serca. Widziałem, że jak mu uciskali klatkę piersiową, impuls skakał, gdy przestawali – linia stawała się pozioma. Patrzyłem na monitor do czasu aż straciłem przytomność”.
Cześć Jego Pamięci!